czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział I

Nicolas


  Spojrzałem na półnagą dziewczynę stojącą przede mną  w łazience. Lauren Arden. Siostra mojego przyjaciele Willa i przy tym całkiem ładna dziwka. Zacząłem całować jej szyję, dotykając jej ciała. Jęknęła z przyjemności i szybko pozbyła się mojej koszulki. Odsunąłem się, by popatrzeć przez chwilę na jej długie nogi, jędrne piersi - dobre do zabawy. Ostra laska lubiąca alkohol i imprezy, no w końcu jest dziwką. Spojrzała na mnie wołającym wzrokiem, bym zaczął. Uśmiechnąłem się na widok jej sztucznej opalenizny, brązowe kręcone włosy były w nieładzie.
- Na co czekasz Nick? - spytała błagalnym tonem, przegryzając wargę.
Znowu zacząłem ją całować, rozpięła mi spodnie, tak bardzo mnie pragnęła - och uwielbiam ten dreszczyk emocji. Oderwałem się od pocałunki, ciężko dysząc, czułem jej gorący oddech, gdy zacząłem ją posuwać. 
Znalazła moje ramiona i położyła na nich ręce. Zaczęła krzyczeć, wbijając mi paznokcie skórę, tak, że chyba pociekła mi krew. Robiło się nudno, a ja byłem coraz bardziej zirytowany, ciągłym jęczeniem, wykrzykiwaniem mojego imienia i gryzieniem za ucho. W końcu się zatrzymałem, przeciągając opuszkami palców po podbródku. 
- No, dobra Lauren koniec - powiedziałem chłodno.
Popatrzyła na mnie zmieszana, marszcząc czoło.
- Co? Och, przestań- wydyszała.
Szybko podniosłem moją koszulkę z podłogi.
- Jesteś pijana, a poza tym Will się tu kręci. 
- Dotąd ci to nie przeszkadzało - odpowiedziała, zdezorientowana. 
Założyłem koszulkę, biorąc w dłonie zimną wodą, by zwilżyć twarz i się ogarnąć. Pocałowałem w czoło Lauren, która nadal stała pod ścianą. 
- Jest śliczna, ubierz się - szepnąłem jej do ucha i wyszedłem.
  Idąc przez ciemny hol, nadal słychać było muzykę. Pewnie dom wyglądał, jakby przeszedł przez niego huragan. Wcale mnie to nie dziwi. Ciekawe czy Will się dowie, że przeleciałem jego siostrę. Przynajmniej impreza była rewelacyjna. Tak, jedyna w swoim rodzaju, w końcu niecodziennie ma się urodziny. 

*

  Ze snu wyrwał mnie dzwonek telefonu. Na wpół uśpiony, zakryłem głowę poduszką, by stłumić dźwięk. Ale telefon dzwonił,  dzwonił nieprzerwanie. Wreszcie włączyła się poczyta głosowa, ale nie na długo, po pięciu sekundach rozległ się dzwonek. 
- Tak? - powiedziałem, wielkim ziewnięciem, nie otwierając oczu.
W słuchawce ktoś zanosił się śmiechem.
- Happy birthday to youu, happy ..Najlepszego bracie, kiedy do ciebie wbijamy. 
Kilka razy przesunąłem nadgarstkiem po czole.
- Shane odwala ci. Przecież wczoraj miałem urodziny.
- Nie zaprosiłeś mnie! - wrzasnął, tak, że oddaliłem od siebie telefon. - Myślałem, że się przyjaźnimy bracie. 
A ty nawet mnie nie zaprosiłeś ?!
- Do licha jeszcze pijesz ? Shane, oczywiście, że cię zaprosiłem, przecież, wyrzuciłeś mi przez okno wieżę.
- Co ty mówisz nie byłem w Paryżu! 
  Rozłączyłem się. Po ciemku usiłowałem znaleźć zegar. Przypadkiem przewróciłem obrazek na szafce nocnej, a inny runęły z nim jak kostka domina. W mroku odzyskałem wzrok, czerwony cyfry, wskazywały parę minut po piątej. Zbudzony przez cholernego debila, nie miałem ochoty zakopywać się w pościeli. Wczorajsza impreza dawała się w znaki. Byłem tak obolały jak, przegrany bokser MMA, kac nie dawał mi spokoju. Podszedłem do okna, deszcz tłukł się o kolorowe markizy sklepów wzdłuż mola i zalewał chodnik.   Naprzemiennie po obu stronach ulicy, nadal jarzyły się ciemnożółte lampy. Ten widok, zupełnie przypominał mi Londyn, w którym spędziłem całe dzieciństwo, choć pochodziłem z tego miejsca nienawidziłem go. Rodzice wciąż mieszkaj w Wielkiej Brytanii, z ojcem nie miałem najlepszego kontaktu od kilku lat z nim nie rozmawiałem, był rygorystycznym pracoholikiem. Mama była inna po tym jak wyniosłem się z domu przyjeżdżała do mnie kilka razy, wysyłała pieniądze i prezenty. Od rozmyślania oderwał mnie widok dziewczyny, która stała na plaży w deszczu. Była mokra na wylot, letnia sukienka, była już tak przesiąknięta wodą, że przykleiła się jej do szczupłego ciała. Ale nadal stała i patrzyła na fale, które z głośnym świstem wracały w morską toń. Ubrałem bluzę i chwyciłem parasolkę. Idąc wzdłuż plaży, wiatr oblał mi twarz ciepłymi kroplami deszczu. Sam nie wiem po co, to robiłem po prostu czułem dziwną chęć dowiedzenia się jaki powód ma ta dziewczyna by o piątej rano stać w deszczu na plaży. W sumie, może podobny do mojego orzeźwiający deszcz po męczącej nocy. Dziwny, ale zrozumiały. Nie miała butów, a wiatr owiał jej łydki morskimi roślinami - może to jakaś nimfa? Podszedłem na tyle blisko by widzieć jest ładny profil, ale ku mojemu zdziwieniu nie zwróciła nawet uwagi, gdy rozłożyłem nad jej głową parasolkę -  tak, to z pewnością nimfa, albo wariatka. Uśmiechała się lekko, gdy fale przybliżały się do jej stóp lub, gdy wiatr wydawał głośny ryk.
- Wszystko w porządku? - spytałem, starając przekrzyknąć fale, gdy uderzyły o brzeg.
Roześmiała się. I po raz pierwszy odwróciła uwagę od morza. Jej twarz przypominała boginie grecką , miała olśniewając oliwkową cerę, na której spoczywały krople deszczu. Piękne zielone oczy i wydatne różowe usta. Z kasztanowych włosów nadal kapała woda, która spływała po jej szyi i ramionach. 
- Tak - odpowiedziała, uprzejmym tonem. 
- Więc, co tu robisz ? 
- To samo co ty.
Jakoś nie wyglądała mi na osobę, która leczy kaca.
- Stoję. I zastanawiam się dlaczego krople, spadają na ziemie - odpowiedziała, wystawiając rękę od której rozbiły się krople deszczu. 
- Nie słyszałaś o grawitacji? - spytałem, patrząc na nią z ukosa .
- Oczywiście, że słyszałam. Nie sądzisz jednak, że to łzy ? - spytała ponownie, zwracając się ku mojej twarzy. Patrzyłem na nią, jak zbity z tropu. O czym ona mówi, jakie łzy, myślałem, że tylko blondynki są takie. 
- Tak łzy - powtórzyła. - Uważam, że to zły aniołów, które chcą oczyścić nas z grzechów. Pomóc w życiu, byśmy uczyli się na błędach. 
Nadal spoglądałem na nią osłupiały. Każde jej słowo było, jak dobrze dopracowany film z lektorem. Nie sądziłem, że niektórzy tak pochodzą do pogody. Dla mnie  był to zwykły deszcz, zapowiedziany dzień wcześniej przez ładną pogodynkę w telewizji. Zapewne uznawała jakiegoś chińskie bożka, uważała, że ciało i dusza muszą być w harmonii. A ludzie powinni postępować według, harmonogramu zrobionego z gwiazd przez jakiegoś łysego mnicha. 
- Przeziębisz się - stwierdziłem, po kilku minutach stania. Podeszwy butów przesiąkły mi wodą, a dłoń trzymająca metalowy drążek od parasolki zaczynała mi drętwieć. Dziewczyna się uśmiechnęła, stałem przy niej już dobre pół godziny, a nawet nie wiem kim ona jest i po co to robiłem. Była ładna, ale nie w tym rzecz, po prostu nie chciałem, żeby się rozchorowała. 
- Możesz sobie iść. - odezwała się, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka.
- Wolałbym, tu zostać. A, tak na marginesie, mogę wiedzieć jak się nazywasz?
- Lane- odwróciła się z uśmiechem na twarzy, podając mi rękę. 
Ładne imię pasujące, do właścicielki, trochę dziwnej, ale pięknej. I bardzo dziwnej. 
- Jestem Nick - odezwałem się, trzymając jej gładką dłoń. 

_________________________________________________________________________
Mój pierwszy rozdział, wiem, wiem z pewnością dużo błędów. Przepraszam. :)
Nicolas - bogaty, przystojny i sprytny. Po upojnej nocy, budzi go telefon od pijanego kumpla. 
Zdumiony zachowaniem dziewczyny stojącej na plaży - Alayny, postanawia poznać ją bliżej. 
Choć uważa, że jest dziwna, nie przeszkadza mu w konwersacji z nią. 
Jak wam się podoba. Wydaje mi się, że jest trochę banalny i krótki, ale naprawdę starałam się jakoś go 
ulepszyć :/
Jak sądzicie, powinnam zmienić czcionkę? Jeśli wam przeszkadza piszecie w komentarzach. 
Proszę o szczere rady, może jakieś sugestie dotyczące błędów itp.
Pozdrawiam i mam nadzieje do kolejnego tak ? :)

sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Alayna

Wyglądając przez okno sypialni, zastawiałam się czy pastor Peter jest już w kościele. Uznałam, że musi być i gdy obserwowałam fale, które załamywały się na plaży, zadałam sobie pytanie czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę grę światła wpadającego przez witraż, nad głowami ludzi w kościele. Pod koniec wiosny dowiedziałam się, że jestem chora. Lekarze dają mi rok życie, a może nawet trochę mniej. Całe dnie spędzałam w łóżku czytając książki, rzadko tknęłam coś do jedzenia. Mama wpadła w depresje, po tym jak, każdy lekarz u którego byliśmy mówił to samo : Proszę się przygotować na najgorsze. Tato codziennie rano przynosił mi do pokoju kilka nadmorskich lawend w słoiku. Całował w czoło i wychodził do pracy, zanim zdążyłam podziękować. Od kiedy pamiętam uwielbiałam lawendę, byłam jej kolekcjonerką. Mieszkaliśmy w New Bern w Karolinie Północnej, na wschód od miasta Wilmington. Kiedyś latem zawsze pomagałam w przygotowaniu do otwarcia wesołego miasteczka, był tu stary diabelski młyn, sztuczne ognie i konkursy tańca. Ale ludzie teraz chętniej chodzą do parków rozrywki, gdzie płaci się siedemdziesiąt dolarów za bilet i gdzie można sobie zrobić zdjęcia z pluszowym bohaterem z kreskówek. Nie spałam już od godziny, ale nie byłam jeszcze gotowa, żeby rozpocząć dzień. Z kościoła pobrzmiewał, przytłumiony przez szum morza dźwięk organ, pastor rozpoczął niedzielną mszę. Po raz pierwszy od kilku dni wyszłam wczoraj z domu, zabierając swojego siedmioletniego brata na spacer po plaży. Od tej porze roku mieliśmy całą plażę wyłącznie dla siebie, ale Oliver nie wykazywał zainteresowania ani falami, ani mewami, które go tak fascynowały kilka miesięcy temu. Był dzieckiem, ale nie na tyle małym, żeby nie wyczuć napięcia w atmosferze w naszym domu. W jego dużych szarych oczach widziałam lęk, przed spaniem zawsze czytałam mu Harrego Potter, najwyraźniej literaturą zaraziliśmy od naszej matki. Na łóżku obok mnie leżał album, który oglądałam wczoraj wieczorem, uśmiech pojawiał mi się na twarzy, gdy spoglądałam na stare zdjęcie z wakacji w Londynie na roześmiane twarze moich rodziców, na wystraszoną twarz ciotki Mandy, gdy tata położył jej na ramię pająka. Oglądałam fotografie w ciszy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Mama wetknęła głowę do pokoju, schowałam pod kołdrę album.
-Chcesz śniadania ? Kupiłam twoje ulubione płatki.
-Nie jestem głodna mamo.
-Musisz jeść, kotku.
Westchnęłam. W milczeniu, które zapadło poczułam jak mama zbiera mi włosy i wiąże je w luźny kucyk na plecach. Robiło to od kiedy byłam mała. Dziwne, ale działało to na mnie kojąco.
-Co u Olivera ? - spytałam
-W porządku, poszedł z tatą sprzątać garaż.
Mama podeszła do szafy i położyła na łóżku walizkę.
-Pomogę ci się spakować, Scarlett przyjdzie jutro rano - rzekła z troską.
-Dziękuję
Mama podniosła wzrok, w jej oczach kręciła się łza.
-Za co kochanie ?
-Za wszystko.
Mama objęła mnie mocno, jak nigdy dotąd, przy tym głośno szlochając. Pocałowała w policzek i zaczęła składać razem ze mną ubrania w małe kostki by się zmieściły w walizce.

*
O siódmej rano szybko się ubrałam i zeszłam na dół przywitać się z Scarlett. Była moją jedyną przyjaciółką, łączyła nas niewidzialna więź, którą musiałyśmy nawiązać długo przed przyjściem na świat. Od momentu, gdy się dowiedziała o mojej chorobie przychodziła codziennie, za każdym razem przynosiła mi jakiś prezent.
W szkole nie byłyśmy lubiane, może dlatego, że nie ulegałyśmy trendom z wschodu, że zamiast chodzić na imprezy byłyśmy wolontariuszkami w domu opieki dla starszych osób, nie przesiadałyśmy na ławkach z piwem w ręku, tylko spędzałyśmy wolny czas na kółku poetyckim. Pomogła mi sporządzić moją listę rzeczy, które chciałam zrobić przed śmiercią. Tak, w przeciwieństwem do rodziców, pogodziłam się z śmiercią, no może nie do końca, ale nic nie dzieje się bez przyczyny.Oczywiście bałam się, ale nie pokazywałam tego po sobie. Śmierć jest naturalną rzeczą i  jak powiedział Szekspir ludzie są aktorami, którzy wchodzą i schodzą ze sceny. Otworzyłam drzwi samochodu i usiadłam na tylnym siedzeniu obok Olivera i Scarlett. Wakacje mieliśmy spędzić w Atlantic City w północno-wschodniej części USA w centrum rozrywki i hazardu. Rodzice byli nieco zszokowani moim wyborem, bo zawsze byłam cichą i wyważoną osobą. Co roku, jedno z nas wybierało jakieś wyjątkowe miejsce na odpoczynek, po całym trudnym roku. Jadąc przez Wirginie otoczyły nas drapacze chmur i liczne korki. Oliver co chwila strzelał z gumy, drażniąc przy tym tatę, chociaż starał się, by podróż była przyjemna. Połowę drogi przespałam na ramieniu Scarlett. Tata ściszył stację radiową, choć wcale mi ona nie przeszkadzała, ale nie miałam siły zaprotestować. Gdy samochód szarpnął, otworzyłam oczy zjechaliśmy z mostu, zaczął się letni korek, auta wlokły się jeden za drugim. Po jednej stronie między domami dostrzegłam ocean.
-Hurra ! - wrzasnął Oliver , znowu strzelając z gumy.
-Jeszcze nie dojechaliśmy - zwróciłam się do brata, który prychnął
Samochody wreszcie ruszyły, ujechaliśmy pół przecznicy, zanim auto zatrzymały się ponownie. Tata otworzył okno, usiłując spojrzeć na sznur przed nim. Kiedy ruszyli dalej, minęło pół godziny.

__________________________________________________________________________
Mój pierwszy wpis, mam nadzieje, że nie najgorszy :)