sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Alayna

Wyglądając przez okno sypialni, zastawiałam się czy pastor Peter jest już w kościele. Uznałam, że musi być i gdy obserwowałam fale, które załamywały się na plaży, zadałam sobie pytanie czy kiedykolwiek jeszcze zobaczę grę światła wpadającego przez witraż, nad głowami ludzi w kościele. Pod koniec wiosny dowiedziałam się, że jestem chora. Lekarze dają mi rok życie, a może nawet trochę mniej. Całe dnie spędzałam w łóżku czytając książki, rzadko tknęłam coś do jedzenia. Mama wpadła w depresje, po tym jak, każdy lekarz u którego byliśmy mówił to samo : Proszę się przygotować na najgorsze. Tato codziennie rano przynosił mi do pokoju kilka nadmorskich lawend w słoiku. Całował w czoło i wychodził do pracy, zanim zdążyłam podziękować. Od kiedy pamiętam uwielbiałam lawendę, byłam jej kolekcjonerką. Mieszkaliśmy w New Bern w Karolinie Północnej, na wschód od miasta Wilmington. Kiedyś latem zawsze pomagałam w przygotowaniu do otwarcia wesołego miasteczka, był tu stary diabelski młyn, sztuczne ognie i konkursy tańca. Ale ludzie teraz chętniej chodzą do parków rozrywki, gdzie płaci się siedemdziesiąt dolarów za bilet i gdzie można sobie zrobić zdjęcia z pluszowym bohaterem z kreskówek. Nie spałam już od godziny, ale nie byłam jeszcze gotowa, żeby rozpocząć dzień. Z kościoła pobrzmiewał, przytłumiony przez szum morza dźwięk organ, pastor rozpoczął niedzielną mszę. Po raz pierwszy od kilku dni wyszłam wczoraj z domu, zabierając swojego siedmioletniego brata na spacer po plaży. Od tej porze roku mieliśmy całą plażę wyłącznie dla siebie, ale Oliver nie wykazywał zainteresowania ani falami, ani mewami, które go tak fascynowały kilka miesięcy temu. Był dzieckiem, ale nie na tyle małym, żeby nie wyczuć napięcia w atmosferze w naszym domu. W jego dużych szarych oczach widziałam lęk, przed spaniem zawsze czytałam mu Harrego Potter, najwyraźniej literaturą zaraziliśmy od naszej matki. Na łóżku obok mnie leżał album, który oglądałam wczoraj wieczorem, uśmiech pojawiał mi się na twarzy, gdy spoglądałam na stare zdjęcie z wakacji w Londynie na roześmiane twarze moich rodziców, na wystraszoną twarz ciotki Mandy, gdy tata położył jej na ramię pająka. Oglądałam fotografie w ciszy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Mama wetknęła głowę do pokoju, schowałam pod kołdrę album.
-Chcesz śniadania ? Kupiłam twoje ulubione płatki.
-Nie jestem głodna mamo.
-Musisz jeść, kotku.
Westchnęłam. W milczeniu, które zapadło poczułam jak mama zbiera mi włosy i wiąże je w luźny kucyk na plecach. Robiło to od kiedy byłam mała. Dziwne, ale działało to na mnie kojąco.
-Co u Olivera ? - spytałam
-W porządku, poszedł z tatą sprzątać garaż.
Mama podeszła do szafy i położyła na łóżku walizkę.
-Pomogę ci się spakować, Scarlett przyjdzie jutro rano - rzekła z troską.
-Dziękuję
Mama podniosła wzrok, w jej oczach kręciła się łza.
-Za co kochanie ?
-Za wszystko.
Mama objęła mnie mocno, jak nigdy dotąd, przy tym głośno szlochając. Pocałowała w policzek i zaczęła składać razem ze mną ubrania w małe kostki by się zmieściły w walizce.

*
O siódmej rano szybko się ubrałam i zeszłam na dół przywitać się z Scarlett. Była moją jedyną przyjaciółką, łączyła nas niewidzialna więź, którą musiałyśmy nawiązać długo przed przyjściem na świat. Od momentu, gdy się dowiedziała o mojej chorobie przychodziła codziennie, za każdym razem przynosiła mi jakiś prezent.
W szkole nie byłyśmy lubiane, może dlatego, że nie ulegałyśmy trendom z wschodu, że zamiast chodzić na imprezy byłyśmy wolontariuszkami w domu opieki dla starszych osób, nie przesiadałyśmy na ławkach z piwem w ręku, tylko spędzałyśmy wolny czas na kółku poetyckim. Pomogła mi sporządzić moją listę rzeczy, które chciałam zrobić przed śmiercią. Tak, w przeciwieństwem do rodziców, pogodziłam się z śmiercią, no może nie do końca, ale nic nie dzieje się bez przyczyny.Oczywiście bałam się, ale nie pokazywałam tego po sobie. Śmierć jest naturalną rzeczą i  jak powiedział Szekspir ludzie są aktorami, którzy wchodzą i schodzą ze sceny. Otworzyłam drzwi samochodu i usiadłam na tylnym siedzeniu obok Olivera i Scarlett. Wakacje mieliśmy spędzić w Atlantic City w północno-wschodniej części USA w centrum rozrywki i hazardu. Rodzice byli nieco zszokowani moim wyborem, bo zawsze byłam cichą i wyważoną osobą. Co roku, jedno z nas wybierało jakieś wyjątkowe miejsce na odpoczynek, po całym trudnym roku. Jadąc przez Wirginie otoczyły nas drapacze chmur i liczne korki. Oliver co chwila strzelał z gumy, drażniąc przy tym tatę, chociaż starał się, by podróż była przyjemna. Połowę drogi przespałam na ramieniu Scarlett. Tata ściszył stację radiową, choć wcale mi ona nie przeszkadzała, ale nie miałam siły zaprotestować. Gdy samochód szarpnął, otworzyłam oczy zjechaliśmy z mostu, zaczął się letni korek, auta wlokły się jeden za drugim. Po jednej stronie między domami dostrzegłam ocean.
-Hurra ! - wrzasnął Oliver , znowu strzelając z gumy.
-Jeszcze nie dojechaliśmy - zwróciłam się do brata, który prychnął
Samochody wreszcie ruszyły, ujechaliśmy pół przecznicy, zanim auto zatrzymały się ponownie. Tata otworzył okno, usiłując spojrzeć na sznur przed nim. Kiedy ruszyli dalej, minęło pół godziny.

__________________________________________________________________________
Mój pierwszy wpis, mam nadzieje, że nie najgorszy :)

2 komentarze:

  1. Piszesz naprawdę dobrze, fajnie się to czyta. Szczegółowo i ciekawie :) czekam na 1 rozdział
    Pozdrawiam i dziekuje za komentarz :)
    http://drive-my-heart.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz wielkiego plus za długość prologu nie za długi i nie za krótki po prostu idealny.Piszesz dobrze, lekko i ciekawie.Minus to małe literówki ;)
    Pozdrawiam i zapraszam na nowy rozdział swojego opowiadania
    http://opowiadanie-1przekleta.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń